poniedziałek, 11 stycznia 2016

Pora na paradę!

Może i trening jest moim ulubionym zajęciem, ale nawet jak zarywam noc by trenować, lubię ją potem odespać. Tej nocy nie dość, że nie ćwiczyłem, to jeszcze się nie wyspałem. A jakby tego było mało, to po tej akcji z tą małą zołzą, Pantherlily nie dawał mi spokoju i wypytywał, czy aby na pewno dobrze się czuję, można by rzec, że mnie śledził.
Jak tak ma się kończyć każdy gest litości z mojej strony, to ja dziękuję bardzo. Nie piszę się na to.
Poprawiłem z lekką irytacją biały kapelusz i spojrzałem na sporych rozmiarów zegar na budynku. 19:55. Za dokładnie pięć minut parada miała ruszyć przez miasto, by zabawiać przyjezdnych, a tej dziewuchy jak nie było, tak nie ma. Jeszcze trochę, a ten kretyn Natsu znowu rozpęta jakąś bójkę z tym całym Gray'em i zamiast pięknej parady będzie totalna klapa. W sumie, to dziwię się, że wytrzymali już w swoim towarzystwie te pół godziny, gdyż to właśnie na 19:30 wszyscy mieli się stawić w gildii, bez wyjątków.
Ale ta mała chyba uważała się za wyjątek.
Przekląłem cicho pod nosem, rzuciłem kapelusz pod nogi i zdeptałem go. Pierwsza myśl: ta menda mnie wystawiła. Ja tu kurde jej pomagam wygoić rany, nawet zaprowadziłem ją do kogoś, kto pomógł jej zatuszować blizny, a ta mnie olała. Jak ją tylko dorwę w swoje ręce...
-Hej, Redfox! Redfox! - odwróciłem się na pięcie w stronę, z której dobiegł mnie damski głos. Pijaczka w końcu przedarła się przez tłum i zatrzymała tuż przed podestem, na którym siedziałem. Może łatwiej byłoby jej tu dotrzeć, gdyby nie beczka w objęciach. Ubrana była w wyjątkowo skąpy strój składający się praktycznie z samych dzwoneczków i piór. Z resztą, nie ona jedyna się tak nosiła. Czemu Makarov kazał mi niańczyć akurat tą francę, czemu nie mogłem mieć na platformie tą całą Czarodziejkę Gwiezdnych Duchów...? Pióra i dzwoneczki na niej wyglądały wyjątkowo kusząco. Ale, kurde, nie. -Widziałeś Mirę?
-Nie – burknąłem, nie kryjąc swego poirytowania. Dziewczyna westchnęła ciężko.
-Miała pójść się tylko napić i wyparowała – mruknęła zrezygnowana i odwróciła się na pięcie, jednak całkowite wycofanie się ktoś jej uniemożliwił. -Uhh, uważaj jak chodzisz. Co za ludzie... - to mamrocząc szatynka zniknęła, a moim oczom ukazał się ten 'ludź', który uniemożliwił jej powrót.
-Jakbyś nie taszczyła ze sobą tej beczki to byłoby łatwiej – mruknęła, strzepując z ramienia niewidzialny pyłek. To jest chyba niewidzialny, nie przyglądałem się jej ramieniu, tylko jej... całej. Tak, tak właśnie.
-Któż to się pojawił – rzuciłem chłodno, ale musiałem przyznać, że wyglądała całkiem ciekawie. Krótka, czerwona spódniczka w kratę i biała bluzka wiązana na szyi z odsłoniętymi plecami. Skąd to wiem? Bo błękitne włosy zostały przycięte i uformowane w specyficznego, celowo klapniętego irokeza. Duże oczy mocno podkreślone tak samo jak usta, zaś całości dopełniały wysokie, czarne kozaki z wywiniętymi cholewami. Ale to czarny, wijący się na plecach smok był wisienką na tym torcie. Muszę przyznać, że prezentował się imponująco na jej bladej cerze i skutecznie odwracał uwagę od licznych blizn. Dziewczyna wskoczyła na podest i stanęła naprzeciwko mnie z nazbyt pewną siebie miną i dłońmi na biodrach.
-Bij pokłony przed swoją panią, Redfox – uśmiechnęła się bezczelnie, tak, jak ja zwykłem to robić. I w tym momencie mój zachwyt nią prysnął jak bańka mydlana. Irytująca dziewucha. Wstałem, i już miałem pokazać jej, gdzie znajduje się jej miejsce w szeregu, gdy głos mistrza ogłosił rozpoczęcie się parady i kolorowy korowód ruszył. Ale to nic... ta dziewucha chyba mimo wszystko nie wiedziała, z kim zadziera. Niebieska poczwara, wredna, głupia, irytująca jędza...
(…)
Parada jak co roku miała swoją niesamowitą siłę, dzięki której oczarowywała wszystkich: mieszkańców, przyjezdnych, a także samych magów, którzy teoretycznie mogliby zorganizować taką samą, o ile nie lepszą paradę u siebie w mieście. Chociaż, takiego wachlarza talentów i tylu Zabójców Smoków nie miała żadna z istniejących gildii. Tyle barw, tyle magii i piękna, że trudno było skupić spojrzenie na jednej konkretnej rzeczy. Przystojni magowie, popisujący się swoimi umiejętnościami, urodziwe czarodziejki, odziane w pióra i dzwoneczki, lśniące w blasku kolorowych światełek, pokazujące magię, która spokojnie mogłaby uśmiercić... Były nawet latające koty, unoszące się ponad całością z gracją, niczym anioły chroniące tą wybuchową magiczną mieszankę od zagłady. Każdy miał z grubsza określone zadanie, jednak poza tym panowała tu czysta spontaniczność. A szczególnie na platformie, na której odbywał się pokaz mieniącego się barwami ognia i zimnego, bezlitosnego metalu. Pokaz ów rozpoczęła gra na gitarze Czarnej Stali, następnie błękitnowłosa spaliła mu gitarę swoim nieuważnym ciosem no i... I od tamtego momentu wszyscy uważają tą prawdziwą walkę za zwykłe popisowe starcie, poświęcając mu całą swoją uwagę.
Ludzie mają naprawdę dziwne upodobania.
Tak czy inaczej tak walka jak i parada musiały dobiec końca. To pierwsze zakończyło wkroczenie Laxusa pomiędzy walczącą dwójkę. Mag czując, że lada moment cała platforma pójdzie z dymem, wskoczył na nią, by następnie dokładnie nad nią przywołać Halę Grzmotów. To tylko bardziej przykuło uwagę wszystkich, zaś na Gajeela i Alice podziałało samo pojawienie się blondyna. Dziewczyna automatycznie się uspokoiła, rumieniec wpełzł na jej policzki i nieudolnie próbowała go ukryć, tworząc różnego rodzaju kurtyny z ognia, zaś Czarna Stal dostał niepohamowanego napadu śmiechu i gdyby nie strzelanie błyskawic, to cała Magnolia słyszałaby ten dziki rechot. Zabawne było to, że wnuczek Makarova nie miał zamiaru brać udziału w paradzie… ale widząc nieznajomą postać niebieskowłosej kobiety, której nie skojarzył sobie z blondynką poznaną dzień wcześniej, postanowił, iż wkroczy do akcji i przy okazji będzie mieć powód by potem zamienić z nią parę słów. Jako przyszły mistrz gildii jego obowiązkiem było znać swoje wróżki.
Gdy w końcu parada dobiegła końca, cała zgraja magów zaczęła cieszyć się z kolejnego udanego święta. No, poza trójką magów, którzy mieli inne sprawy na głowie…
-Jesteś strasznie niezdarna, mała. Ciesz się, że nasza walka nie skończyła się gorzej – rzucił brunet w stronę schodzącej z podestu kobiety. Tuż za nią zeskoczył młody Dreyar.
-Mogłeś skołować gitarę z jakiegoś niepalnego materiału – mruknęła w odpowiedzi.
-Nie planowałem występu z tobą, płomyku.
-A ja w ogóle nie chciałam występować, to ty mnie namówiłeś!
-Uspokójcie się, dzieciaki – warknął na nich Sztuczny Zabójca i odetchnął ciężko. -Czemu zaczęliście walczyć?
-Bo ta niezdara spaliła moją gitarę! - Gajeel zaplótł ręce na klatce piersiowej, miotając błyskawicami z oczu. Rzeczona „niezdara” prychnęła.
-To była twoja wina, plątałeś mi się pod nogami!
-Nie zaczynajcie od nowa… - Laxus wyglądał na zmęczonego. Może jednak rozdzielanie tej dzieciarni było złym pomysłem, gdyby nie to, to leżałby sobie teraz na swojej kanapie w swoim domu i odpoczywał po ostatniej misji, a tak… -Nie mam ochoty was dłużej pilnować więc ładnie się pogódźcie – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Błękitnowłosa, wciąż usiłująca zasłonić twarz włosami, a także wściekły brunet chwilę mierzyli się spojrzeniem, by w końcu podać sobie dłonie i natychmiast od siebie odskoczyć. -No wreszcie. A teraz ty masz wolne a ty pójdziesz ze mną. Mam do ciebie parę pytań – i nim którekolwiek z nich zdążyło zareagować, Laxus chwycił za szlufkę spodni Alice niczym Gajeel dzień wcześniej, podniósł ją, przerzucił sobie przez ramię i ruszył w sobie tylko znanym kierunku.
Podczas, gdy na powoli niknącej w mroku nocy twarzy szarookiej malowało się błaganie, Redfox stał jak wryty nie wiedząc dokładnie, co się właściwie stało. Gdy to już do niego dotarło, jęknął męczeńsko. Mimo, iż obiecał pomóc jej zachować jej tożsamość w tajemnicy i unikać spotkań z Laxusem w cztery oczy, teraz niewiele mógł zrobić. Jeny, jakie to męczące… jakby ta oderwana od rzeczywistości rodzinka nie mogła znaleźć sobie innego powiernika…
Mężczyzna z całej siły kopnął jakiś kamyk, który przeleciał ze świstem parę metrów do przodu.

-Co za ludzie – westchnął i ruszył powolnym krokiem ulicą przed siebie, wciąż zastanawiając się, jak pomóc Alice wydostać się z tej kłopotliwej sytuacji.



Cześć, cześć! :3
Dłuugo nie pisałam, gomenesai! Wena trochę poszła w inną stronę no i... ale już jest opowiadanie, więc to chyba najważniejsze, prawda? ^^ 
Tak czy siak, Ogon Wróżki prawdopodobnie wróci do życia, zatem obie autorki serdecznie zapraszają do odwiedzania, komentowania, czy jak tam tylko chcecie okazać swoją aktywność ^^ 
Sayo :3

środa, 30 grudnia 2015

"Z dnia na dzień, wszystko jest inaczej, kiedy jesteś tu" - one shot Nalu, na nowy początek ;)

     
Witajcie Kochani!

Nasz brak aktywności trwał baaaaaa(jeszcze kilka a)aaardzo długo. 
Razem z Alice pracujemy, aby znów coś się pojawiło. 
Może nasz blog przeżyje odrodzenie?
Obiecałam one-shota i wreszcie jest. 
Kolejne Nalu, mam szczerą nadzieję, że się wam spodoba.



           Blond włosa dziewczyna siedząca na skraju łóżka, chowała twarz w dłoniach. Nie mogła opanować drżących ramion, ani płynących łez. Przygnębiała ją panująca wokół cisza, na ulicy nie było słychać przejeżdżających pojazdów czy też głosów ludzi.Siedziała pogrążona w ciemności, jedynym źródłem światła były latarnie na zewnątrz, które i tak z miernym efektem przebijało się przez zaciągnięte zasłony. Pewnie było już dobrze po północy. Wydarzenia dzisiejszego dnia zupełnie do niej nie docierały, nie chciała ich przyjąć do świadomości! Przecież to nie mogło być prawdą! I co? Miała uwierzyć, że już nigdy nie obudzi się w jego ramionach, nie pocałuje go i nie powie "Witaj kochanie"? Jak ma teraz wyglądać jej życie? No jak... Zsunęła się z łóżka na dywan. Już nawet nie próbowała tamować łez. Zacisnęła dłonie w pięści, raz po raz uderzając z całej siły w podłogę. A siły miała dużo, musiała wyładować swoje emocje. A jeśli obudzi sąsiadów? To nic... Wzięła głęboki oddech. Oparła się plecami o materac łóżka i rozejrzała po mieszkaniu. Wszędzie widziała różowo-włosego chłopaka.
          Krzątał się w kuchni przygotowując obiad. Znowu przypalił jakiś garnek, ale to nic, chciał zrobić jej niespodziankę.
          Wrócił z misji, tylko siłą zagoniła go do łazienki aby się umył. Strasznie nachlapał i zużył jej ulubiony szampon, ale to nic.
          Był roztargniony i nieuważny, wiele razy doprowadzał ją do wściekłości, a ona za każdym razem mu wybaczała, nie mogła się gniewać, kochała go a on to wszystko robił przecież dla niej.
Zdziwiła się gdy natrafiła ręką na miękki materiał. Z pod łóżka wystawało coś białego. Wyciągnęła i nie mogła uwierzyć. To był jego szalik, z którym się nigdy nie rozstawał. Pogładziła materiał, przytuliła go do piersi i zalała się kolejną falą łez. Obok szalika, leżało dobrze znane jej pudełko. Do którego chowali wspólne pamiątki. Zdjęła wieko. Wyjęła zdjęcie z autografem "Salamandra". Natsu uratował ją przed tym oszustem. Uśmiechnęła się lekko, przypominając sobie ich ucieczkę przed wojskiem, pierwszy dzień w gildii...
          Kolejna kartka okazała się ogłoszeniem z ich pierwszej, wspólnej misji u Diuka Everlue. Było również ogłoszenie z ich "pierwszej" misji rangi S, której się podjęli nie do końca legalnie.
          Malunki pędzla Reedus'a, wykonane nie wiadomo kiedy, które przedstawiały zarówno ich dwójkę jak i całą drużynę Natsu.
          Egzemplarze czasopisma dla czarodziejów, gdzie były opisane różne wydarzenia: konkurs Miss Fairy Tail, parada Fantasia podczas Festiwalu Walk, Igrzyska Magiczne w których wzięli udział tuż po powrocie z wyspy Tenrou, a także kilka jej własnych artykułów gdy próbowała swych sił jako dziennikarka.
          Przerwała przeglądanie reszty pamiątek. Zamknęła pudełko i odłożyła na miejsce. Wspomnienia, choć miłe uświadamiały jej stratę ukochanego. Ścisnęła materiał, który przez cały ten czas leżał na jej kolanach. Powinna położyć się i spróbować usnąć, dać odetchnąć zapuchniętym oczom. Odsunać od siebie wydarzenia, na które nie mogła wpłynąć.
          Gdy po mieszkaniu rozległ się odgłos pukania, miała zamiar go zignorować. Ale gdy usłyszała głos... nie mogła uwierzyć... dobrze znała ten głos, który przyprawiał ją o motylki w brzuchu.
          - Luuucy! Otwórz! Proszę...
          Zerwała się z podłogi chcąc biec, lecz zdrętwiałe nogi odmówiły. Na miękkich kolanach powoli dotarła do drzwi, nie wierząc w to co się dzieje. Za nim stał jej, chłopak, a właściwie to jej były chłopak.
          - Spróbujmy od nowa
          Natsu stał ze spuszczoną głową, w dłoniach trzymając lekko zwiędnięte kwiaty, prawdopodobnie zerwane którejś sąsiadce z parapetu, ale to nic, zrobił to dla niej, wybaczy, bo go kocha.


Witajcie Kochani!

Nasz brak aktywności trwał baaaaaa(jeszcze kilka a)aaardzo długo.
Obiecałam one-shota i wreszcie jest. Kolejne Nalu, mam szczerą nadzieję, że się wam spodoba.

niedziela, 31 sierpnia 2014

On the blue ocean floor



          Mała blondynka przeskakiwała po kamieniach przez rzekę. Śliczne, ozdobione koronką buciki okazały się jednak nieodpowiednie do skakania i dziewczynka pośliznęła się, a następnie wylądowała w płytkiej, zimnej wodzie. Do oczu małej naszły łzy, gdy nagle ktoś chwycił ją pod ręce i podniósł do pionu.
          -Uh, ciężka jesteś – stwierdził ciemnowłosy chłopiec, gdy tylko oboje wyszli na brzeg. Byli mniej więcej w tym samym wieku. Blondynka zaplotła ręce na klatce piersiowej z nadętymi policzkami, przez co wyglądała jak mały, wściekły chomiczek.
          -A ty... ty... a ty jesteś głupi! - tupnęła nóżką obutą w przemoczonego bucika, przez co wypłynęła z niego woda, zupełnie, jak gdyby nadepnęła na gąbkę.
          -Tak dziękujesz za wyciągnięcie z wody? Nie ładnie. Mama nie nauczyła cię, jak należy się zachowywać? - spytał, z wyższością w swoich czarnych oczach.
          -Ja nie mam mamy! - krzyknęła załamującym się głosem, zdjęła buciki, wepchnęła mu je w ręce i pobiegła na boso przez las. Chłopak chwilę stał, patrząc na mokre, błękitne pantofelki, a następnie pobiegł w ślad za nią.
          -Hej, zaczekaj!
          Tak właśnie się poznaliśmy... pamiętasz?
          Pamiętam.
          Miło byłoby wrócić do tamtych czasów.
          Też tak myślę.
          Zwolnij, bo nie nadążam za tym co mówisz!
          Nie należę do ludzi, którzy lubią dużo mówić.
          No tak, nie jesteś mną.
          Owszem.
          Ale tobie też przytrafił się kiedyś słowotok. Pamiętam to tak dobrze, jakby to było dziś!          Polana nad rzeką, osłonięta od słońca rozłożystymi koronami drzew. Na brzegu siedziała blondwłosa nastolatka, z nagimi stopami zanurzonymi w chłodnej wodzie. Biała, luźna bluzka z długimi rękawami ozdobiona wyszywanymi kwiatami powiewała lekko w podmuchach wiatru. Długa spódnica do kostek o tym samym kolorze także poddawałaby mu się niczym żagiel, gdyby nie to, że była mokra do kolan. Na polanie, bardziej w cieniu, leżał zaś postawny młodzieniec. W jego czarnych włosach igrał wiatr, poruszając jednocześnie grafitową koszulą i czarnymi, luźnymi spodniami. W przeciwieństwie to towarzyszki, na jego stopach znajdowały się ciężkie, czarne jak smoła buty. Oczy miał zamknięte.
          -Zeref... - zaczęła nieco niepewnie dziewczyna, odgarniając za ucho kosmyk długich, lśniących włosów.
          -Hm?
          -Czy... czy myślałeś kiedyś o przyszłości? - spytała, a łagodne spojrzenie dużych, czarnych oczu spoczęło na leżącym nieopodal magu. Ten chwilę milczał, jakby myśląc nad odpowiedzią.
          -Wielokrotnie – gdy zamilkł na dłużej, dziewczyna poirytowana na czworakach podeszła do niego i usiadła tuż obok głowy bruneta, pochylając się nad nim tak, że gdy otworzył swoje ciemnobrązowe oczy, zamiast łagodniej zieleni liści widział nieco nadąsaną twarzyczkę.
          -Iii...? - odetchnął ciężko, jednak nie był w stanie oderwać spojrzenia od jej słodkiej, niemal dziecięcej twarzyczki. Nie wiele się zmieniła odkąd ją poznał, poza tym, że była teraz silniejsza.
          -Martwię się – tym razem dziewczyna nie musiała go męczyć, by dodał coś więcej, gdyż sam, z własnej woli się rozgadał. -Martwi mnie podejście ludzi do życia i do magii. Boję się, że przez ich nienawiść do naszych umiejętności magowie całkiem znikną z tego świata, bo nikt nie będzie chciał uczyć się, jak posługiwać się magią. Chciałbym móc zrobić coś, dzięki czemu magicznie uzdolnieni nie będą musieli się bać, że pewnego dnia ktoś na nich napadnie, tylko i wyłącznie z nienawiści do tego, co potrafią. Chcę zmienić ten świat, chcę, by niemagiczni czuli respekt wobec magów i bali się ich atakować – odetchnął głęboko. Zamykając przy tym oczy. -Nie chcę już więcej budzić się z pytaniem, czy... - w tym miejscu urwał, a gdy znów długo nie kończył, blondynka tknęła go palcem w nos, wciąż na niego patrząc.
          -Z jakim pytaniem? - spytała, wyraźnie zaciekawiona, co było nie tylko słychać, ale i widać na jej twarzy.
          -Czy nic ci nie jest i żyjesz, cała i zdrowa – odparł, znów spoglądając na nią, a w ciemnobrązowych tęczówkach chłopaka dało się zauważyć, że mówi prawdę. Drobną, bladą twarzyczkę natychmiast pokrył rumieniec. -Co noc odchodzę od zmysłów, a gdy zasnę, śnią mi się takie rzeczy, że sam się ich boję. Każdy z moich snów jest kolejną, szaloną teorią na to, co aktualnie może się z tobą dziać, mimo iż wiem, że jesteś zbyt silna bym musiał się martwić. Mavis... kocham cię... - wyszeptał tak, że nikt poza nią nie miał prawa usłyszeć jego słów, które szybko zostały porwane przez wiatr i poniesione daleko, poza zasięg ich wzroku.           Dłoń maga wylądowała na delikatnym policzku czarodziejki, a mężczyzna lekko uniósł się, by móc ją ostrożnie pocałować.
          Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek podczas naszej znajomości powiedział tak dużo nie pod przymusem.
          No widzisz.
          Ale nie tylko dlatego pamiętam ten dzień...
          Vermilion...
          -Zeref! Zeref! Proszę, stój! - blondynka wybiegła z niewielkiego domku, a następnie pognała za spowitym w czerń mężczyzną. Ten jednak ignorował ją, do czasu, aż kobieta chwyciła do za ramię i siłą zatrzymała. -Proszę cię... błagam... - w jej oczach stały łzy.
          -Puść mnie.
          -Zeref, przecież nie jesteś taki... proszę, zostań...
          -Nie! - mag wyrwał rękę z jej uścisku, a ciemnobrązowe dotąd oczy zabłysły szkarłatem. -Skrzywdzili cię, nie mają prawa żyć... nie daruję im tego! - po policzkach magini popłynęły łzy.
          -Błagam, nie krzywdź ich... to przecież tylko ludzie... po prostu się mnie wystraszyli...
          -I to był powód, by zamachnąć się na ciebie toporem? - odwróciła wzrok, odruchowo dotykając bandaża znajdującego się na barku. Przygryzła delikatnie pełną, dolną wargę.
          -Wybaczyłam im...
          -Ale ja nie – odwrócił się na pięcie, tyłem do niej. -Nie puszczę im tego płazem. Nikt nie ma prawa cię skrzywdzić i zrobię wszystko, by nigdy więcej do tego nie doszło. Wytępię w ludziach nienawiść i uprzedzenia, oczyszczę ten świat z okrucieństwa, nawet, jeśli przyjdzie mi użyć do tego siły.
          -N-nie... nie zgadzam się! Tak nie wolno! To nie jest dobre! - krzyczała za odchodzącym magiem, jednak ten tylko na moment przystanął, spoglądając na nią przez ramię.
          -Zatem żegnaj, Mavis – oznajmił i ruszył przed siebie, nie zważając na to, że blondynka upadła na kolana i zaczęła płakać, błagając go, by zmienił zdanie i wrócił.
          Nie musiałaś tego przywoływać...
          Ale chciałam.
          Po co?
          Byś poczuł to, co czułam ja, gdy odchodziłeś.
          Wierzysz, że cokolwiek poczuję? Sama kiedyś stwierdziłaś, że nie mam uczuć.
          Wierzę, że gdzieś tam wciąż siedzi ten człowiek, który...
          Który co?
          Który zamartwiał się do tego stopnia, że nie opuszczały go one nawet podczas snu.
          Ogromny huk, blask, zgrzyt metalu, dźwięk kruszącej się skały i cisza. Po chwili to samo, w nieco innej kolejności. I znowu. I jeszcze raz.
          W końcu błysnęło, zgrzytnęło i dało się usłyszeć dźwięk podobny do zrzucenia z ogromnej wysokości kilkutonowego głazu na płaską ziemię. W powietrze wzbił się kurz, by po chwili odsłonić leżącą na ziemi kobietę i wiszącego nad nią mężczyznę. Jego oczy lśniły czerwienią, zaś ona była bez butów. Długie po kostki blond włosy rozsypane były wokół niczym promienie słońca, mocno kontrastując z czarnymi kosmykami maga.
          -Wybacz, Mavis. To koniec – oznajmił chłodno unosząc nad nią otuloną czarnym dymem dłoń, a kobieta uśmiechnęła się delikatnie. Mimo swoich lat, nadal nie straciła dziecięcego uroku.
          -Naprawdę tak myślisz? - spytała wesoło, co brzmiało ironicznie w obliczu śmierci. -Powiedz, czy wierzysz w to, co mówisz?
          -A jak sądzisz?
          -Że nie. Cokolwiek mówią o tobie ludzie, to i tak nie wierzę, że naprawdę taki jesteś. Czuję... - położyła dłoń na jego klatce piersiowej, w miejscu, w którym dało się wyczuć bicie serca. -Ja wciąż czuję tego Zerefa, którego pokochałam. To jego serce bije w twojej piersi.
          -Właśnie dlatego to koniec – powiedział ciszej. Mimo upływu czasu nadal nie potrafił oderwać spojrzenia od jej czarnych oczu. -Przez wzgląd na to, kim się stałem, nie chcę, byś zmieniła mniemanie o mnie... Nie chcę cię dłużej ranić – zamknął na chwilę oczy, widać było, że jest bliski płaczu. -Żegnaj, Mavis.
          -Zeref... - mężczyzna nie odważył się na nią spojrzeć, więc nie mógł dostrzec jej łagodnego uśmiechu. Nie przeszkodziło mu to jednak w tym, by poczuć drobną dłoń na swoim policzku, gdy starła pojedynczą łzę płynącą po jego twarzy. -Kocham cię – powiedziawszy to, chwyciła go za rękę i przytknęła do swojej klatki piersiowej. Jej twarz wykrzywił na moment grymas bólu, a następnie fala rozluźnienia przeszyła ciało, odbierając życie. Mag zabrał gwałtownie rękę, a z jego oczu popłynęła rzeka łez, które spadały na bezwładne ciało Wróżkowego Taktyka. Poruszał ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie wydusić ani słowa. W końcu chwycił ją w objęcia, przytulając mocno do siebie, odchylił głowę i zawył niczym ranne zwierzę.
          Oh...
          Myślałaś, że ja nie cierpiałem?
          Owszem. Nie zachowywałeś się jak ten znany mi chłopak...
          Bo chciałem cię do siebie zrazić. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że sprawiam ci ból swoją ideologią i gdy w końcu odkryłem, że jest ona zła, chciałem, byś mnie nienawidziła tak mocno, jak to tylko możliwe.
          Dlaczego?
          Byś mnie zabiła. Ale ty nie chciałaś... Wolałaś sama zginąć.
          To się nazywa poświęcenie. Liczyłam na to, że moja śmierć poruszy tą drugą część ciebie... I chyba mi się udało.
          Masz rację, udało ci się. Zadziałało samo twoje wyznanie, nie musiałaś...
          Umierać?
          Tak.
          Brunet odgarnął włosy z twarzy i spojrzał przed siebie, na skałę. Nie wiedział, że siedzi tam jego rozmówczyni, ale czuł ją. Uśmiechnął się ledwie widocznie i podniósł się z miejsca.
          Wiesz, czego mi najbardziej brakuje?
          Czego?
          Twojego uśmiechu. Chciałbym go zobaczyć raz jeszcze.
          Wiesz, że to niemożliwe...
          Wręcz przeciwnie, bardzo możliwe.
          Mężczyzna podszedł na brzeg wysokiego klifu i spojrzał w dół, a zjawa poderwała się i stanęła tuż obok.
          Nie, nawet o tym...
          -Zaraz wrócę, Mavis – odparł cichym, miękkim głosem i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zeskoczył w dół, prosto na ostre skały.
          Zeref!
          Vermilion skoczyła tuż za nim. Była duchem, więc nie groziła jej śmierć. Przeszukiwała morskie głębiny, aż w końcu odnalazła jego ciało na dnie oceanu, a tuż obok, siedzącego ducha swego ukochanego. Ten, widząc ją, uśmiechnął się ciepło i porwał ją w objęcia.
          Nawet nie wiesz, jak bardzo tęskniłem... Już nic nas nie rozdzieli.

          Wyszeptał, a dziewczyna załkała ze szczęścia, opierając głowę na jego klatce piersiowej.


To tak ode mnie, z okazji 1000 wyświetleń naszego bloga :3 i zakończenia wakacji x.x Już dawno zbierałam się do napisania czegoś o Zevis, ale jak dotąd brakowało mi motywacji... mam nadzieję, że czytało wam się przyjemnie i w ogóle i... cóż, to chyba tyle ^^ Polecam przeczytać tłumaczenie piosenki w linku, moim zdaniem jest nieziemskie <3
Życzę wam nie załamywania się nowym rokiem szkolnym, tym, którzy zaczynają nową szkołę, wspaniałych znajomości a tym, którzy kontynuują naukę, sukcesów większych niż w ubiegłym roku i...
I to tyle ^^
Do napisania! :D

czwartek, 28 sierpnia 2014

1000 wyświetleń!

Ohayo!

Wraz z Alice jesteśmy bardzo uradowane,
ponieważ stuknęło nam 1000 wyświetleń!
Bardzo wam wszystkim dziękujemy
i mamy nadzieję, że się miło czyta.

 Jako, że wreszcie wróciłam,
w najbliższym czasie powinien pojawić się nowy one shot.
Bardzo proszę o komentarze pod postami,
jeśli macie jakieś życzenia to chętnie przyjmę ;)

~ Miss Redfox

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

*Oh ma douce souffrance


          Słońce powoli chowało się za wzgórzami otaczającymi Magnolię, właśnie rzucało ostatnie spojrzenie na wciąż żywe miasto, jakby chcąc się upewnić, że niebawem zbierze się do snu. Mieszkańcy, widząc coraz wyżej na niebie majestatyczną tarczę księżyca, powoli udawali się na spoczynek... W końcu następnego dnia od rana mieli świętować Hanami.
          Poza jednym wyjątkiem.
          W jednym z mieszkań, mimo coraz późniejszej godziny, cały czas paliło się światło. Z łazienki zaś dobiegał nieustający szum wody. Zwykły człowiek stwierdziłby, że lokatorka jest po prostu w depresji i nie wychodzi spod prysznica, jednak prawda była nieco inna. Od chwili, w której zgubiła Gajeela, Alice zdążyła pójść do sklepu, zaopatrzyć się w specjalny płyn odbarwiający włosy i kilka opakowań farby do włosów. I to nie byle jakiej, bo turkusowej. Jednak by wyszła taka barwa, a nie zielona, jak to mogło się wydarzyć w połączeniu z blond włosami, dziewczyna musiała najpierw wypłukać swój naturalny kolor. Gdy w końcu zmaltretowane kosmyki nabrały pożądanej, białej barwy, dziewczyna nałożyła sporą ilość farby i czekała na efekty, przy okazji szorując wannę, na której pozostały ślady barwnika.
          Szum wody w końcu ustał, a drzwi do łazienki otworzyły się, przez co para po gorącej wodzie niczym mgła rozlała się po mieszkaniu. Z białych obłoczków, niczym Wenus z piany, wyszła drobna nastolatka w lekkiej piżamie w misie, a po jej plecach, niczym wodospad wpływały niebieskie włosy. Poprawiła niewielką dłonią przefarbowane kosmyki, zastanawiając się jednocześnie, jak spędzić resztę nocy, gdy nagle...
          -Zmiana barwy włosów nie sprawi, że będziesz mądrzejsza – dziewczyna niemalże podskoczyła, a widząc rozwalonego na jej łóżku czarnowłosego maga, poczerwieniała ze złości. Już miała nadzieję, że będzie mieć spokojny wieczór, a tu jakaś łajza weszła jej do domu, nie dość, że bez pozwolenia, to jeszcze przez okno. I zajmowała całe jej łóżko.
          -Spadaj Redfox, póki masz jak – mruknęła poirytowana, podchodząc do stolika. Wzięła stojącą na nim butelkę soku jabłkowego i pociągnęła kilka sporych łyków, stając przodem do bruneta.
          -Paradujesz przede mną w stroju prawie tak skąpym jak bielizna i chcesz, bym wyszedł? Chyba śnisz – dziewczyna nie będąc w stanie się powstrzymać, po prostu wypluła napój, bezpośrednio na swojego nieproszonego gościa. -Chora jesteś, dziewczyno?! - mężczyzna poderwał się z łóżka gwałtownie, przez co początkowa wściekłość i niewielkie zmieszanie Alice, ewoluowały w niepohamowany napad śmiechu. -I co się śmiejesz?! Cholera jasna, lepię się... - mruknął, kierując się do łazienki i nim dziewczyna opamiętała się na tyle, by jakoś zareagować i zablokować mu wejście, ten był już w pomieszczeniu.
          -Hej, to moja łazienka! Idź do sie... - pchnęła drzwi do łazienki w momencie, w którym Gajeel się rozbierał. Przez chwilę gapiła się jak sroka w gnat, na umięśniony tors mężczyzny, podczas gdy ten bez skrępowania zdjął koszulę i buty. Gdy przyszła kolej na rozpięcie paska, uśmiechnął się bezczelnie do Dreyarówny, wyszczerzając swoje ostre zęby.
          -To co? Wbijasz ze mną pod prysznic, czy mam iść naskarżyć na ciebie dziadkowi, że jego mała wnusia jest niegrzeczna i podgląda?
          -Chyba śnisz – warknęła zarumieniona była blondynka, a następnie z hukiem trzasnęła drzwiami do łazienki i oparła się o nie z naburmuszoną miną. Z pomieszczenia zaś znów zaczął wydobywać się szum wody i zadowolone pogwizdywanie Smoczego Zabójcy. -Kretyn, pieprzony kretyn... - wymamrotała pod nosem, podchodząc teraz do szafy, na której zamontowane było lustro.
          Jedno z ramiączek podkoszulka zsunęło się jej z ramienia, brzuch miała odsłonięty, zaś spodenki były na tyle krótkie, że zasłaniały może jedną szóstą ud. Wymamrotała coś jeszcze gniewnie, wyciągnęła z szafy odrobinę za dużą bluzę i zarzuciła ją na siebie, zasuwając niemal pod sam nos. Następnie poszła do kuchni, wzięła paczkę ciastek, jedno wetknęła w zęby i usiadła na podłodze, opierając się plecami o łóżko w gniewną miną.
          Co on sobie w ogóle myślał?! Jakim prawem przyszedł do niej, najpierw zajął całe jej łóżko, potem bez zastanowienia skomentował jej piżamę, a na koniec zajął jej łazienkę i jeszcze proponował, żeby weszła z nim pod prysznic.
          -Idiota, kretyn, zboczeniec... - mamrotała niczym mantrę, nieco niewyraźnie, przez czekoladowe ciasto w ustach, nie zmieniając pozycji nawet, gdy z łazienki, w samym ręczniku zawiniętym wokół pasa, wyszedł ów idiota, kretyn i zboczeniec.
          -Jak można mieć tyle płynów do kąpieli, mydeł i szamponów i nie mieć ani jednego męskiego zapachu? - spytał, trochę tak, jakby pytał samego siebie, stając na środku pokoju. Nie wydawał się być ani trochę skrępowany.
          -W tym domu nie ma żadnego mężczyzny, więc jest nie potrzebny – warknęła dziewczyna, bez mrugnięcia okiem wpatrując się w nogę stołu stojącą naprzeciwko. Gajeela to jednak nie zrażało. Znów na jego twarzy zamajaczył szatański uśmieszek.
          -A ja to co? Wątpisz w moją męskość? - gdy Alice prychnęła, przykucnął chwytając brzeg ręcznika. -Mam ci to udowodnić...?
         Czerwień znów wpełzła na policzki Dreyarówny, ale postanowiła nie odpowiadać na jego zaczepkę.            Zachowuj się dojrzale, nie daj się sprowokować... Łatwiej pomyśleć, gorzej zrobić. Odetchnęła głęboko i znudzone spojrzenie wbiła w twarz bruneta.
          -Po co tutaj przyszedłeś?
          -Właśnie, prawie bym zapomniał – mag wyprostował się i przeciągnął, a Alice miała szczerą nadzieję, iż ręcznik nie zsunie się teraz na ziemię. Tego chyba by nie przeżyła. Zniknął na chwilę w łazience, by po chwili wrócić, jakąś kopertą w dłoni. -Z okazji jutrzejszego święta Hanami gildia organizuje paradę. Staruszek chciał, byś i ty w niej uczestniczyła – dziewczyna wzięła od niego wiadomość.
          -I niby co mam tam robić? Zabawiać ludzi skacząc jak pajac? - uniosła brew, nie kryjąc swojego sceptycznego nastawienia.
          -Makarov kazał mi mieć na ciebie oko, a ja planuję śpiewać – mężczyzna ocenił uważnym spojrzeniem naburmuszoną nastolatkę, a potem podrapał się po głowie. -Nie grzeszysz urodą, ale na tancerkę się nadasz...
          -Że co?! - Gajeel zmierzył spojrzeniem dziewczynę, która poderwała się z ziemi i pospiesznie pozbyła się bluzy. -Ja nie grzeszę urodą?! JA?! Już ja ci pokażę, ty wyliniała wrono, zobaczysz, jeszcze pożałujesz swoich słów! - otworzyła szeroko drzwi szafy i już miała zacząć przeglądać ubrania, gdy sobie uświadomiła, że wciąż ma nieproszonego gościa. Odwróciła się na pięcie do ździebko rozbawionego Redfoxa i zmrużyła oczy. -Bierz ciuchy i wynoś się, inaczej wypchnę cię stąd w samym ręczniku – wymamrotała.
          -Nie będę łaził po mieście mokry – Smoczy Zabójca zaplótł ręce na klatce piersiowej w geście sprzeciwu. Ów gest jednak nie przemówił do błękitnowłosej.
          -Spadaj! - i bez pardonu wypchnęła go z mieszkania w ręczniku, a Gajeel siłą rzeczy musiał opuścić mieszkanie po ludzku, przez drzwi.
          Alice zaś z pełną parą wzięła się do przekopywania szafy, mamrocząc pod nosem do siebie, że to nie możliwe, iż taka paskuda jak ta metalowa jaszczurka oznajmia jej, iż nie grzeszy urodą. Bezczelność! W pewnym momencie przerwała poszukiwania i usiadła na podłodze, spoglądając w lustro. A może on miał rację...? W końcu nie było w niej nic specjalnego. Z tafli spoglądała na nią para szaro-niebieskich oczu z czarną obwódką wokół tęczówki i wachlarzem rzęs. Dziewczyna w zwierciadle była dość blada i drobna, miała nie za duże i nie za małe malinowe wargi, nieco zadarty nosek, naturalny dla Dreyarów. Nie miała takich krągłości jak jedna z blondynek, która widniała w księdze dotyczącej członków Fairy Tail, którą Zabójczyni Smoków nieraz miała okazję oglądać, ale nie można było powiedzieć, że jest tak płaska jak Wendy, przybrana córka Smoka Niebios. Mimo tego jednak wyglądała wyjątkowo pospolicie i nie były w stanie tego zmienić błękitne włosy. Ich barwa nie dokonała cudu i nie wymazała ani blizn na jej drobnym ciele, ani smutku czającego się w oczach i kącikach ust.
          Córka Ivana podciągnęła nogi do klatki piersiowej, owinęła je rękami i oparła na kolanach brodę, nie spuszczając spojrzenia z tafli lustra. Nie chciała zgodzić się z tym irytującym magiem, ale miała dziwne wrażenie, że chłopak może mieć trochę racji. Nawet, jeśli chciałaby założyć sukienkę albo jakikolwiek dziewczęcy ciuszek nadający się na paradę, to cały efekt zniszczyłyby blizny i wciąż świeże rany, które nie zagoiły się jeszcze mimo tego, że odeszła z Raven Tail blisko miesiąc temu. Odwróciła się nieco bokiem, zgarnęła włosy na ramiona i uniosła do góry bluzkę, spoglądając na zaczerwienione szramy szpecące delikatną skórę. Jako dziecko kochała swoje blizny, które powstały podczas treningów z jej smoczym ojcem, jednak te nie dość, że przywoływały bolesne wspomnienia, to jeszcze zamieniły gładkie ciało w nie tyle szachownicę, ile porozdzieraną w wielu miejscach tkaninę. Oparła głowę na dłoniach, wciąż przyglądając się ranom, które przez ostry płyn do odbarwienia włosów na nowo się otwarły i zaczęły krwawić. Nie bolało ją to fizycznie, tylko psychicznie. A im dłużej patrzyła na poharatane plecy, tym bardziej czuła, jak cisną jej się łzy do oczu, a jej wiara w siebie i chęć udowodnienia brunetowi, że wcale nie jest taka brzydka, zaczynały powoli się ulatniać. Przymknęła oczy i spróbowała przełknąć gulę w gardle, która zwiastowała płacz.
          -Mogłaś mi powiedzieć – dziewczyna gwałtownie podniosła głowę i spojrzała w lustro. W odbiciu, poza dziewczyną z załzawionymi oczami był również do połowy ubrany Gajeel. Była blondynka znów oparła czoło na rękach, by ukryć twarz.
          -Po co przyszedłeś?
          -Wyrzuciłaś mnie bez ciuchów, a tutejsze kobiety nie przywykły do nagości – mruknął z nutką rozbawienia.
          -Ubrałeś się, więc teraz idź. Nie potrzebuję twojego towarzystwa – mruknęła niezbyt wyraźnie i opuściła koszulkę, zasłaniając krwawiące rany. Czarnowłosy rzucił koszulę na łóżko dziewczyny i podszedł bliżej, by następnie przykucnąć obok.
          -Czemu nic nie wspomniałaś o tych ranach? - spytał karcąco, jednak na tyle cicho, że jego głos brzmiał niemal łagodnie. Niemal, gdyż wciąż znajdowała się w nim chrypa, która powodowała, iż wiecznie brzmiał jakby był zły i atakował nawet słowami.
          -Bo to moja sprawa. Zostaw! - szarpnęła się lekko, gdy Redfox chwycił brzeg jej koszulki. Spojrzał tylko na nią przeciągle, jakby mówiąc „naprawdę myślisz, że mnie to przekona?”, by tuż po tym unieść materiał i odsłonić niezabliźnione wąwozy powstałe od rzemieni bicza Ivana. -Nie boli mnie to. Poza tym, to nic ważnego – gdy przesunął palcem wzdłuż jednego z rozcięć spomiędzy zaciśniętych zębów Alice wydobył się syk bólu.
          -Jesteś głupsza niż na to wyglądasz – warknął, wyraźnie zdenerwowany jej dziecinnym zachowaniem. Błękitnowłosa nie zareagowała, po prostu prychnęła cicho i odwróciła głowę, chowając twarz za kurtyną włosów.
          Dlatego Gajeel nie widział problemu w tym, by bez pytania przerzucić ją sobie przez ramię i wyskoczyć przez okno na dach pobliskiego budynku, a następnie ruszyć obraną przez siebie ścieżką w stronę obrzeży miasta.
          -Zostaw mnie, idioto! Puszczaj! - uderzenia pięści nastolatki były zbyt słabe, by zatrzymać Czarną Stal.
          -Chcąc nie chcąc jestem twoją niańką, więc zamknij się i bądź grzeczna. Ludzie spać próbują – warknął na nią, by po chwili zeskoczyć na ziemię i wejść do niewielkiego budynku, który okazał się być domem bruneta. Posadził ją na wysokim, barowym krześle tuż obok barku oddzielającego kuchnię od salonu, wygrzebał z jednej z szuflad jakiś pojemnik i odkręcił go. -A teraz zaciśnij zęby.
          Nim Alice spytała, dlaczego ma to zrobić, coś zimnego znalazło się na jej plecach, powodując, że dziewczyna czuła jakby milion igieł wbijało się w i tak bolącą ranę. Siłą rzeczy z jej gardła wydarł się cichy krzyk, który szybko zdusiła, zatykając oboma rękami usta i zaciskając powieki.
          -Wiem, że Smoczy Zabójcy są dziwni, ale nocą chyba nawet wy sypiacie... - wymamrotał wyrwany ze snu czarny kociak, wlatując do kuchni. Gdy przetarł zaspane ślepka i zobaczył młodą kobietę bliską płaczu oraz pochylonego nad jej plecami bruneta, westchnął ciężko i przyłożył łapkę do czoła, robiąc znanego powszechnie face plama. -Gajeel, znęcanie się nad ludźmi we własnym domu jest...
          -Cicho, pomagam jej – mruknął ze skupieniem brunet, wpatrując się w posmarowaną dziwną, zielonkawą mazią ranę, jednocześnie wprowadzając w stan osłupienia Exceeda.
          -Przepraszam, że co? - spytał, a gdy jego partner nie odpowiedział, podleciał bliżej i spojrzał na przeprowadzającego 'operację' mężczyznę. Następnie podleciał do dziewczyny i poklepał ją łapką po głowie. -Nie martw się, on cię rzeczywiście leczy - powiedział kot, jakby sam nie dowierzał swoim słowom.
          -Spróbowałby zrobić coś innego – wykrztusiła przez zęby, z nieco krzywym uśmiechem błękitnowłosa.
          -Ale mi wierzycie, nie ma co... - warknął poirytowany Redfox zatrzaskując pojemniczek z tajemniczą mazią i wrzucił go do szuflady. -Zaraz przestanie piec i podrzucę cię do domu. A jutro rano zakryjemy blizny.
          -Obejdę się bez twojej pomocy, poza tym nie piecze – mruknęła pacjentka, okłamując nie tyle jego ile samą siebie, gdyż tylko cudem powstrzymywała się przed okrzykiem bólu.
          -No i super – Panterlily pokręcił łepkiem z ciężkim westchnięciem i miną bezradnego rodzica.
          -Zachowujecie się jak dzieci. Nie kłam, że cię to nie szczypie. Nawet Gajeel syczy, gdy nakłada tą maść na rany. A ty powinieneś być na tyle mądry, by pamiętać, że chłód zapobiega pieczeniu – tutaj zwrócił się do Czarnej Stali, który tylko prychnął cicho.
          -Przecież nie sprowadzę tu tego lodowego maga, by ją schłodził.
          -Nie, ale twoja stal też jest zimna – kot zaplótł łapki na torsie, patrząc na swojego towarzysza tak długo, aż ten przewrócił oczami i w akompaniamencie mruczanego narzekania zamienił dłonie w coś podobnego do łopat, które przytknął do pleców dziewczyny.
          -Będę się musiał znowu myć... - mruknął, czerwony na twarzy, spoglądając gdzieś w bok. Alice zaś w duszy dziękowała kotu za ten niemy rozkaz, gdyż chłód stali skutecznie złagodził niemożliwe do zniesienia pieczenie.
          Gdy minęło jakieś piętnaście minut, brunet zabrał ręce, wytarł je w ścierkę, a następnie spojrzał na dziewczynę.
          -No, a teraz do domu.
          -Gajeel...
          -Spokojnie, odniosę ją tak, jak ją tu przyniosłem – mag nawet nie dał dokończyć Exceedowi, i nim kot cokolwiek dopowiedział, chwycił dziewczynę w pasie, znów przerzucił ją sobie przez ramię i pośpiesznie opuścił dom.
          -Umiem sama chodzić! - prychnęła, usiłując kopnąć go w twarz, jednak nieudolnie.
          -Nie marudź. Panterlily nie da nam obojgu żyć, jeśli cię teraz puszczę – mruknął, przez co można byłoby stwierdzić, że jemu samemu odnoszenie Dreyarówny też się nie podoba. W rzeczywistości jednak miał skrytą nadzieję, że będzie mógł przejrzeć jej szafę, no i odzyskać koszulę.
          W końcu mężczyzna postawił błękitnowłosą na podłodze w jej pokoju i chwycił koszulę.
          -To ja ten... będę leciał. Wątpię, że chcesz bym ci pomógł przy szukaniu ubrań na jutro – uśmiechnął się bezczelnie, wyszczerzając przy tym ostre zęby, na co podopieczna Atlasa Flame tylko prychnęła.
          -Nie potrzebuję pomocy zboczeńca – odparła dumnie, na co brunet zareagował cichym, pełnym rozbawienia parsknięciem. Założył koszulę i wskoczył na parapet.
          -Jak już mówiłem, widzimy się rano. Zabiorę cię gdzieś, gdzie zatuszują twoje blizny – odparł i już miał zeskoczyć, gdy usłyszał cichy głos niebieskookiej.
          -Gajeel... Dziękuję – odparła tak cicho, że gdyby nie wyczulony słuch Smoczego Zabójcy, to w ogóle by tego nie usłyszał, a następnie odwróciła głowę. Brunet uśmiechnął się pod nosem, zamykając na moment oczy.
          -Nie ma za co, mała – i bez słowa wyskoczył przez okno, prosto w ciemną noc.



*Oh ma douce souffrance - tłum. fr. O, moja słodka udręko.

Witajcie ponownie ^^
Piosenki dwie, które jak na moje oko nie bardzo mają się do tematyki opowiadania (chociaż pierwotnie "Is it right" było wzorem dla tego rozdziału), ale je dodałam bo... bo przy obu pisałam i stwierdziłam, że tak wypada ^^ Początek powstał przy tej pierwszej, a tak gdzieś w połowie przerzuciłam się na druga, jeśli kogoś te informacje uszczęśliwią ;)
Mam nadzieję, że nie przesadziłam z długością i, że wam się podobało ^^
Ewentualne błędy poprawię jutro, bo póki co muszę się wyspać. Rano trzeba dokończyć 'połamany' cosplay Gajeela, a potem z przyjaciółkami ruszam szturmować ruiny pobliskiego zamku z szampanem na uczczenie lata XD
Branoc / brydzień :3

środa, 20 sierpnia 2014

Nikt tak pięknie nie mówił... - one shot Gajevy

"Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości" Pidżama Porno

          -Daj mi spokój, nie chcę cię więcej znać! - krzyknęła płaczliwym tonem i bez zbędnych słów wybiegła z domu bruneta.
          Nienawidziła kłótni z nim. Każda z nich była niczym sztylet wbity w jej serce, bolesna i nie do wytrzymania. Gajeel nie był jednak człowiekiem, z którym można było się łatwo dogadać, więc sprzeczki były wręcz nieuniknione. On na każdy temat miał swoje zdanie, a ona kierowała się wiedzą zdobytą z książek. To, co on naprawiał siłą, ona wolała zreperować logiką. Nic więc dziwnego, że się kłócili. Levy doskonale zdawała sobie z tego sprawę, jednak i tak trudno było jej się z tym pogodzić. Równie trudno jak jemu przyznać się do błędu i przeprosić. Nie był to związek łatwy, zdawało się, że nie przetrwa kolejnego dnia. Że lada chwila któreś z nich wybuchnie i ich wspólna przyszłość skończy się w przedbiegach...
          A McGarden, biegnąc teraz uliczkami Magnolii miała wrażenie, że to koniec. Przez tą myśl łzy ciepły po jej bladych policzkach, a serce pękało na drobne kawałeczki, niemożliwe do sklejenia. Piekło, kuło, paliło niemiłosiernie, a ona nie była w stanie tego powstrzymać. Dzisiejszą kłótnię czuła tak, jakby ktoś wbił jej w serce sztylet z zagiętą końcówką i nim poruszał, rozszarpując biedny organ od środka. Ostatnią rzeczą, której niebieskowłosa chciała, było rozstanie z Gajeel'em, ale nie wiedziała, jak wiele kłótni jeszcze zniesie, tym bardziej, że każda kolejna sprzeczka raniła ją jeszcze mocniej, a słowa, które podczas nich padały stawały się jeszcze ostrzejsze. A równocześnie z ich ostrością nasilał się ból, jaki dziewczyna odczuwała. Co z tego, że wiedziała, iż wszystko to spowodowane jest emocjami. I tak przez nie cierpiała.
          Wbiegła szybko po schodkach i wpadła do swojego mieszkania, natychmiast rzucając się na łóżko. Przez łzy niewiele widziała, więc gdyby nie fakt, iż znała mieszkanie na pamięć, z pewnością nie wdrapałaby się po schodach na górę i nie dopadła do posłania. Przycisnęła do siebie poduszkę, łkając w nią, wyciszając w ten sposób odgłos płaczu. Chłodne podmuchy wiatru wpadające przez otwarte na oścież okno poruszały pasmami krótkich włosów czarodziejki, zupełnie, jakby chciał ją uspokoić, powiedzieć, by nie płakała, bo nie ma ku temu powodu... Albo próbował ją doprowadzić do ładu przed przybyciem Czarnej Stali, jej księcia z bajki.
          Ciemnowłosy mężczyzna wskoczył na parapet bezszelestnie, a spojrzenie pary czerwonych, smoczych oczu spoczęło na drobnej niebieskowłosej dziewczynce, skulonej na pościeli o barwie herbacianej róży. Chwilę wpatrywał się w nią bez słowa, nie mając zielonego pojęcia, co powiedzieć ani jak zacząć, a następnie westchnął ciężko. Przepraszanie było dla niego dużo cięższe nawet niż walka ze smokiem. Zapłakana dziewczyna niczego nie usłyszała, w jej głowie wciąż tłukły się słowa wypowiedziane przez Smoczego Zabójcę.
          -Levy... - brązowooka automatycznie podniosła głowę, przetarła oczy, a dostrzegłszy Redfoxa, potrząsnęła głową, jakby nie zgadzając się na to, co chce jej powiedzieć i wstała. Jednak nim zdążyła znów uciec, tym razem do łazienki, wielkie, silne ramię bruneta chwyciło ją i sprawnym ruchem przycisnęło do umięśnionego torsu maga. Odruchowo spróbowała się wyrwać, jednak gdy on nie reagował, po prostu rozpłakała się na dobre, tym razem wtulając się w ukochanego. -Wybacz mi – wyszeptał, a w jego głosie dało się słyszeć, jakby coś siedziało mu w gardle i przeszkadzało przy wypowiedzeniu tego prostego słowa.
          -Ja tak dalej nie mogę, Gajeel... - wydukała, pociągając nosem i nie odrywając się od mężczyzny, przez co jej słowa były ledwie słyszalne. Gdyby nie wyczulony zmysł słuchu u Smoczych Zabójców, to brunet niczego by pewnie nie zrozumiał i nie usłyszał. -Boję się... boję się naszej miłości... - zacisnęła palce na materiale jego koszuli. Uśmiechnął się pod nosem, a następnie delikatnie ujął palcami jej podbródek i ostrożnym ruchem zmusił ją do spojrzenia mu w oczy.
          -Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości, wiesz? - spytał ciepło, przez co chrypa w jego głosie nieco złagodniała. McGarden chwilę wpatrywała się z zaskoczeniem w czerwone oczy ukochanego, a następnie przymrużyła je, gdyż mężczyzna pochylił się nad nią i złożył na jej ustach delikatny pocałunek.
          Morał z tej historii jest prosty i niektórym znany: miłość nie jest rzeczą łatwą, miłą i przyjemną. To niekończąca się walka ze wszystkimi przeciwnościami, które usiłują zniszczyć i tak ledwie trzymający się związek. Ale, jeśli kogoś się naprawdę kocha, to zrobi się wszystko, by ta osoba była szczęśliwa. Wtedy nawet Gajeel nauczy się przepraszać.



Zapraszam wszystkich ninja do wypowiadania się na temat opowiadań ^^ Druga autorka aktualnie jest poza miastem, stąd brak notek od niej, ale nie martwcie się: jeszcze pisać będzie xp
Btw, piosenka w linku wcale nie jest zboczona, nie patrzcie na nazwę zespołu ;D Chłopaki mają genialne piosenki i ta, którą wam dziś tutaj zaprezentowałam jest naprawdę świetna ^^
Sayo! :3